Jezus

Jezus

wtorek, 4 października 2016

Moje osobiste świadectwo o tym, że Bóg dotrzymuje danych nam obietnic!


Jakiś czas po ślubie wraz z mężem podjęliśmy decyzję , że zaczniemy starać się o dziecko.. I nagle po pół roku okazało się, że nadal nie zachodzę w ciążę! Starałam się spokojnie do tego podejść, wierząc, że będzie dobrze.. Wtedy w styczniu modląc się na adoracji na Jankach, już cierpiałam z tego powodu. Modliłam się gorąco, pytając Boga, o to kiedy będę mieć dziecko? Usłyszałam wtedy w głowie słowa: "dwa lata". Przez bardzo długi czas nie mówiłam o tym nikomu, potem tylko kilku osobom. Głównie dlatego, że kłóciłam się w sercu z tymi słowami. „No jak to, przecież ja pragnę tego dziecka TERAZ, a mam czekać dwa lata???”. Po pewnym czasie zapomniałam o tym zdarzeniu.
Kilka miesięcy później podczas rekolekcji przed zesłaniem Ducha Świętego, które miały miejsce u o. Dominikanów, w czasie modlitwy uwielbienia (na którą pierwszy raz przyszedł ze mną mój mąż),ktoś podszedł do mikrofonu i powiedział, że otrzymał słowo, że są tu obecne małżeństwa, które bardzo pragną mieć potomstwo i Pan mówi im, że otrzymają upragnione dziecko. Wtedy te słowa tak mnie poruszyły, że upadłam na kolana i zalałam się łzami.. Nawet nie pamiętam jak inni modlili się wtedy nad tymi małżonkami.
Miesiące jednak mijały, a ja nadal nie zachodziłam w ciążę. Za to wiele moich bliskich i dalszych koleżanek, bez problemu. Byłam coraz bardziej zdruzgotana. Jednak wciąż gdzieś z tylu głowy miałam słowa mojej animatorki K., która powiedziała mi, żebym pamiętała, że ta obietnica nie musi spełnić się już teraz, zaraz, ale Pan dał obietnicę i NA PEWNO ją wypełni! Dziś jestem jeszcze bardziej wdzięczna za jej słowa niż wtedy!
Aby o tym nie zapomnieć przykleiłam sobie na lustrze w łazience tekst z Pisma Świętego: "wreszcie Pan okazał Sarze łaskawość, jak to OBIECAŁ, i uczynił jej to, co zapowiedział." Rdz 21, 1
Po dłuższym czasie, w momencie kryzysu zerwałam ten napis. Jego słowa jednak wryły się głęboko w moje serce.

Pół roku temu podjęliśmy próbę diagnostyki dzięki Naprotechnologii. Od razu było widać już po pierwszym cyklu, że jest coś nie tak u mnie. Podejrzenie - PCOS (zespół policystycznych jajników). Pierwsza wizyta u lekarza - potwierdzenie diagnozy na 99%. Kolejne badania tylko utwierdzały nas w tym przekonaniu. Rokowania – bliżej nieokreślone, należało podjąć dalszą diagnostykę.
Cała lista kolejnych badań, planów ( monitoring owulacji, sprawdzenie drożności jajowodów), powodują coraz większe przygnębienie i załamanie.
W końcu postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę! Postanowiłam poprosić o pomoc w tej walce - Maryję! Podjęłam Nowennę Pompejańską w intencji poczęcia naszego dziecka. Nowenna dzieli się na dwie części - prośby i dziękczynną. Pod koniec modlitwy prośby pojawił sie kryzys. Modliłam się wtedy płacząc rzewnymi łzami. Mój głos drżał, a każdy paciorek różańca był coraz trudniejszy. Wtedy podczas każdego "Ojcze nasz", wypowiadałam szczególnie mocno, płynące prosto z serca "bądź wola Twoja".
Gdy dotarłam do części dziękczynnej pomyślałam, że bardzo ciężko modlić się dziękczynieniem, skoro nawet nie wiem czy jest za co dziękować! Walczyłam jednak ze sobą. Kilka dni później była to niedziela Zesłania Ducha Świętego, dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Każde kolejne badanie potwierdzało to oraz fakt, ze dzieciątko wciąż się rozwija.
U lekarza otrzymałam datę rozwiązania. Planowany termin porodu to ok. 19 stycznia. Dokładnie (nie co do dnia) dwa lata od obietnicy, którą usłyszałam podczas adoracji.

Bóg jest wielki! Tak na prawdę nie zdążyliśmy włączyć żadnego leczenia PCOS. Te nasze upragnione dzieci to jest DAR od naszego Boga, który jest Stwórcą. To On utkał to dzieciątko w moim łonie.

Otrzymałam tyle znaków od Pana, który kruszył we mnie moją niecierpliwość! Nasz Pan jest miłosierny i w roku Miłosierdzia tak bardzo ulitował się nad naszymi zbolałymi sercami.

Zaufajcie Bogu, proście Go! A jeśli wydaje Wam się, że On nie słucha, to zwróćcie się do Jego Matki. Ona jest Matką każdego z nas! Nie może nas porzucić!

Błogosławię Boga za Jego dobroć! Za Jego plan, który jest dla mnie najlepszy! Błogosławię Pana za czas niepłodności, która na pewno była mi potrzebna! 

Chwała Panu!

piątek, 25 grudnia 2015

Rodzina taka jak inne


Codziennie kładąc się spać oraz budząc się rano mój wzrok pada na najpiękniejszy obraz – ikonę św. Rodziny. Patrząc na Maryję i Józefa z tej ikony zastanawiam się dlaczego mają tak zatroskane twarze. Myślę o tym co przeżyli w swoim życiu Maria i Józef.
W swoim życiu obejrzałam mnóstwo filmów na temat świętej Rodziny, nasłuchałam się wielu konferencji oraz oczywiście zaglądając do Pisma Świętego starałam się poznać choć odrobinę historii tej niewiarygodnej rodziny. Czy faktycznie była ona tak bardzo wyjątkowa? Pan Jezus przecież pierwszy cud uczynił dopiero w Kanie Galilejskiej, a zatem nawet już po tym, jak Józef umarł. W Świątyni, mając dwanaście lat jedynie wykazał się ogromną wiedzą i znajomością spraw Bożych. Poza tym jednak była to najzwyklejsza rodzina.
Tak na prawdę świętą Rodzinę poznałam bardziej po tym, jak wzięłam udział w Żywej Szopce u o. Franciszkanów, wiele lat temu, grając Maryję. Dopiero tam poczułam, że Maryja także była przerażona, bo nie wiedziała co ją czeka po zwiastowaniu. Tam przekonałam się, że Józef musiał być prawdziwym mężczyzną, który jest opiekuńczy ale i dba o bezpieczeństwo swojej rodziny.
Dopiero po tym doświadczeniu wyraźniej zaczęłam się przyglądać Maryi, Józefowi i Jezusowi, jako zwyczajnej rodzinie. Maryja musiała wiele dać z siebie aby wychować Jezusa, jak każda matka. Urzeka mnie scena w „Pasji” Mela Gibsona, kiedy Maryja zwleka z podejściem do Jezusa niosącego krzyż i kiedy upada, przypomina jej się sytuacja gdy Jej mały Syn przewrócił się na ziemię. W momencie biegnie do Niego z wyciągniętymi rękami. Takie jest serce matki. Matki, która kocha swoje dziecko niezależnie kim jest. Martwi się o niego nawet jeśli to jest Syn Boży.
Piękne sceny dotyczące świętej Rodziny pojawiają się także w filmie „Narodzenie”, który jest jak dla mnie numerem jeden wśród filmów na Boże Narodzenie. Przepięknie jest tam pokazana relacja pomiędzy Maryją a Józefem, która rodzi się z czasem. Józef, który jest strażnikiem swojej rodziny, wydaje się być mężczyzną niezwykle odpowiedzialnym ale i czułym. Prawdziwy wzór męskości. A Maryja odwzajemnia miłość pokazaną w pięknej scenie jaką jest umycie Józefowi stóp, poranionych, zmęczonych, od dalekiej drogi do Betlejem. Kieruje ona przy tym piękne słowa skierowane wprost do Swojego Syna, który jest w Jej łonie. Mówi o tym, że Jezus będzie miał wspaniałego opiekuna, który go wychowa, który potrafi dać siebie w całości. Niewiarygodna jest ta scena. Tak czuła, pełna miłości i ciepła. Serdecznie polecam obejrzeć „Narodzenie” (The Nativity Story) przed Świętami.
Na kartach Ewangelii niewiele jest zapisane na temat życia Pana Jezusa oraz Maryi i Józefa z czasów przed działalnością Chrystusa. Musieli wieść zwyczajne życie. Lubię myśleć o tym, że Józef uczył Jezusa zawodu, że Jezus jadał razem z całą rodziną obiady, że prawdopodobnie gdy był dzieckiem jeździł na wakacje do ciotki Elżbiety i bawił się ze świętym Janem. Trzydzieści lat, które Pan Jezus przeżył z rodziną to przecież kawał czasu. Cała Święta Rodzina musiała żyć normalnie, z dnia na dzień. Dlatego ta rodzina jest mi tak bliska, ponieważ przypomina mi tę, w której ja żyję.

Zatroskane twarze na ikonie z mojej sypialni najlepiej ukazują zwyczajność obecną w świętości tej Rodziny. Byli Oni ludźmi zatroskanymi o swoje Dziecko, o swoją rodzinę, prawdopodobnie i o swój byt. To były trudne czasy. Dlatego patrząc na świętą Rodzinę widzę szansę, że może kiedyś i moja rodzina będzie święta. 
Przecież wszyscy powołani jesteśmy do świętości.  

Na Święta Narodzenia naszego Zbawiciela przyjmijcie najserdeczniejsze życzenia. Niech dobry Jezus zamieszka w Waszym sercu już na zawsze. On przychodzi w dniu Swoich narodzin szczególnie. Niech Was błogosławi i strzeże na każdy dzień. 

Dobroci +


PS. Zdjęcia pochodzą z Żywej Szopki u o.o. Franciszkanów w Krakowie z roku 2007.

środa, 9 grudnia 2015

Najbliższa obecność


Najbliższa obecność
Przyciemnione światła, głucha cisza odbijająca się o ściany kaplicy. Jedyny dźwięk jaki dało się słyszeć to liczne bicie serc. Kilka świec palących się na ołtarzu, a wysoko nad nim wzniesiona w złotych promieniach najświętsza Hostia. To z niej wprost na stęsknione serca spogląda sam Bóg. W niej utkwione spojrzenia ludzi pełnych nadziei, przychodzących wylewać swoje cierpienie i miłość do Jezusa. Ludzie Ci przyszli adorować swojego Boga. Jedni klęczą modląc się w skupieniu, inni siedzą zapatrzeni w białą Hostię. Każdy przeżywający swoją miłość do Ojca na swój sposób.
Adoracja jest dla mnie jedną z trudniejszych form modlitwy. Wiele razy podchodziłam do niej, niejednokrotnie okazywało się, że mnie przerastała. Moje myśli uciekały do spraw codziennych, do obowiązków, marzeń. Zdarzają się jednak momenty kiedy Adoracja ma szczególne znaczenie, kiedy Pan zaskakuje nas w zupełnie niespodziewanych chwilach naszego życia. Dotychczas miałam dwa tak bardzo znaczące przeżycia związane z adoracją. Były one bardzo głębokie i intymne. Jak nigdy przedtem zatopiłam się w miłości. Miłości, która pochodziła ze spojrzenia Chrystusa, który spoglądał na każdego z obecnych. Nie ważne były moje troski, smutki. Była to adoracja jak wiele innych, po Mszy Świętej, w pierwszą niedzielę miesiąca. Każdy wie jak ona wygląda. Krótka, wyczytana, prześpiewana. Tamtego dnia jednak po raz pierwszy czułam, że nie chcę aby ona się kończyła. Nie dlatego, że ksiądz mądre modlitwy odprawiał. To wszystko było nieważne. Byłam tylko ja i On. Byliśmy sami pośród tych wszystkich ludzi. Czułam Jego obecność, Jego miłość. Dlatego gdy ta krótka adoracja dobiegła końca, a ksiądz podniósł hostię i błogosławił, czułam wzruszenie i tęsknotę. Tak ogromną tęsknotę za Nim. W tamtym momencie pragnęłam abyśmy bez końca tak wpatrywali się w siebie.
Kolejne bardzo drogie mi doświadczenie płynie z długiej Adoracji, w ciszy. Jest ona bardzo trudna, zwłaszcza jeżeli dręczą nas problemy i nie pozwalają nam skupić się wyłącznie na Nim i Jego obecności. Był jednak taki dzień, kiedy Jego miłość przekroczyła wszelkie moje wyobrażenia.
Moją ówczesną troską była decyzja co do udziału w rekolekcjach odnowy w Duchu Świętym. Chciałam się upewnić, że to dzieło Boże, do którego On sam mnie zaprasza. Wzięłam tę sprawę na modlitwę. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam głos Boga. A może był to Jego Anioł posłany do mnie? Odpowiedział mi wtedy na dręczące mnie pytanie. Jego słowa „tak, idź!”, posłały mnie.
Patrząc z perspektywy czasu wierzę, że słowa te były od Boga. Rekolekcje ukończyłam, przekonana, że dobrze uczyniłam. Ogrom problemów jakie pojawiły się później tylko utwierdziły mnie, że dobry Ojciec chciał uchronić mnie przed dewastującym skutkiem tych trudności. Rekolekcje te umocniły moją wiarę, a podczas nich nauczyłam się budowania głębszej relacji z Chrystusem. A także poczułam przynaglenie, do częstszej modlitwy w ciszy.
Adoracja może mieć różną formę: modlitwa wspólna, indywidualna, w ciszy lub śpiew. Nie ważne jest tak na prawdę jaką będzie mieć formę, najważniejsze, abyśmy w niej dostrzegli najbliższą obecność Jezusa, który wtedy z czystą miłością patrzy na nas i zsyła swoje błogosławieństwo i łaski. Jest On na wyciągnięcie ręki. Tak bliski, choć nie raz wydaje się nam być tak daleki.
Życzę sobie i każdemu z osobna tak cudownych przeżyć podczas adoracji, która niekiedy może wydawać się nudna, przesiedziana, przemilczana. Czasami jednak wystarczy, że nic nie mówimy, a jedynie wpatrujemy się w siebie z naszym Oblubieńcem.

A miłość rozlewa się w naszym sercu.

Dobroci +

piątek, 13 listopada 2015

Czemu kochacie marność i szukacie kłamstwa? (Ps 4)

Psalm 4
1 Kierownikowi chóru. Na instrumenty strunowe. Psalm. Dawidowy. 
2 Kiedy Cię wzywam, odpowiedz mi, 
Boże, co sprawiedliwość mi wymierzasz. 
Tyś mnie wydźwignął z utrapienia - 
zmiłuj się nade mną i wysłuchaj moją modlitwę! 
3 Mężowie, dokąd będziecie sercem ociężali? 
Czemu kochacie marność i szukacie kłamstwa? 
4 Wiedzcie, że Pan mi okazuje cudownie swą łaskę, 
Pan mnie wysłuchuje, ilekroć Go wzywam. 
5 Zadrżyjcie i nie grzeszcie, 
rozważcie na swych łożach i zamilknijcie! 
6 Złóżcie należne ofiary 
i miejcie w Panu nadzieję!
7 Wielu powiada: "Któż nam ukaże szczęście?"
Wznieś ponad nami, o Panie, światłość Twojego oblicza!
8 Wlałeś w moje serce więcej radości
niż w czasie obfitego plonu pszenicy i młodego wina.
9 Gdy się położę, zasypiam spokojnie,
bo Ty sam jeden, Panie,
pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie.

Na samym początku rozważania Słowa, z upartością maniaka szukałam siebie w tej lepszej osobie występującej w psalmie. Człowiek zawsze chce być lepszy niż jest naprawdę. Doszukujemy się cech, które wyolbrzymiamy, a które nie koniecznie w ogóle są w nas. Tak więc na samym początku skupiłam się wyłącznie na tym co mówi narrator, który zdecydowanie poucza w swoich wypowiedziach nawołując do zaufania, trwania w nadziei. 
Gdy jednak chwilę modliłam się dotarło do mnie, że narrator poucza mnie samą. Bo przecież gdzieś ta nadzieja znika, gdy piętrzą się problemy. Bo wołamy do Pana, a On milczy. Błagamy Go, krzycząc z głębokości swojej nędzy, a On jakby nie słyszał. Zamiast tego kochamy marność (Ps 4,3). Jak często dajemy się pochłonąć pokusie ciągłego użalania się nad sobą. Ileż można się smucić, płakać i wylewać swoje żale? Ile razy tak naprawdę czujemy się zmęczeni tym stanem rzeczy? Ile razy obiecujemy sobie, że tym razem albo poszukamy pozytywnych stron życia albo po prostu zamilkniemy? 
Nie potrafimy tego powstrzymać sami, bo mamy zamiłowanie do swojej marności. Uwielbiamy gdy ludzie nam współczują, pocieszają. Często szukamy wręcz sposobności do tego aby inni nam współczuli. 
Z kolei druga sprawa, która nas oddziela od prawdziwej radości i nadziei to szukanie kłamstwa (Ps 4,3). O co w tym chodzi? Szukanie kłamstwa to szukanie sposobności do tego aby kochać marność. Mówiąc po polsku, szukamy czegoś, co pozwoli nam i innym użalać się nad nami, choć problem może wcale nie być prawdziwy. Ojciec kłamstwa próbuje nam podsuwać właśnie takie oszustwo: w pracy ci się nie wiedzie? Na pewno jesteś niekompetentny. Pokłóciłeś się z najbliższymi? Nie będziesz nigdy szczęśliwy, bo nie da się rozwiązać tego konfliktu. Starasz się już długo o dziecko i nie wychodzi? Na pewno jesteś bezpłodny. I zaczyna się użalanie. 
Dlaczego tak łatwo dajemy się oszukać? Przecież Pan okazuje cudownie Swą łaskę. On wysłuchuję ilekroć Go wzywam (Ps 4,4). On wszystko może. U Ojca wszystko jest możliwe. W S Z Y S T K O ! ! ! 

Teraz zapragnij szukać raczej nadziei i łaski niż kłamstwa. Uświadom sobie, że przecież dobry Bóg wlał w twoje serce więcej radości niż w czasie obfitego zbioru pszenicy i młodego wina (Ps 4,8)
Tak łatwo zapominamy o łaskach, które otrzymaliśmy. O cudach, które dokonały się w zasięgu naszego wzroku. 
Spróbuj uwierzyć prawdzie! 
Szukaj tylko prawdy. 
Pokochaj radość i szczęście. 

Abyś ze radosnym sercem mógł zasnąć spokojnie, bo tylko Ty Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie (Ps 4,9). 


+

sobota, 24 października 2015

Hymn o miłości po mojemu ;)

MIŁOŚĆ CIERPLIWA JEST
niczym ojciec oczekujący
Na powrót syna marnotrawnego.
MIŁOŚĆ ŁASKAWA JEST
niczym dobry Bóg
Darujący deszcz po suszy.
MIŁOŚĆ NIE ZAZDROŚCI
jak ufająca przyjaciel,
Będący zawsze wiernym.
MIŁOŚĆ NIE SZUKA POKLASKU
jak tęcza na niebie,
Nie pragnąca podziwu dla swych barw.
MIŁOŚĆ NIE UNOSI SIĘ PYCHĄ
jak delikatna stokrotka,
tak piękna w swej prostocie.
MIŁOŚĆ NIE DOPUSZCZA SIĘ BEZWSTYDU
jak podlotek mały,
Zważający na każdy swój gest.
MIŁOŚĆ NIE SZUKA SWEGO
jak uśmiech ukochanej osoby,
Bo ważniejszy "Ty" aniżeli "Ja".
MIŁOŚĆ NIE UNOSI SIĘ GNIEWEM
jak dobra babcia,
Reagująca uśmiechem na wybryk dziecka.
MIŁOŚĆ  NIE PAMIĘTA ZŁEGO
jak kochany dziadek,
kolejny raz wybaczający złe słowo.
MIŁOŚĆ NIE CIESZY SIĘ Z NIESPRAWIEDLIWOŚCI,
LECZ WSPÓŁWESELI SIĘ Z PRAWDĄ
niczym biel sukienki,
ukazująca czystość i niewinność niewiasty.
MIŁOŚĆ WSZYSTKO ZNOSI
niczym kilometry,
dzialące dwa stęsknione serca.
MIŁOŚĆ WSZYSTKIEMU WIERZY
jak zgubiona owca,
ufająca swemu pasterzowi.
MIŁOŚĆ WE WSZYSTKIM POKŁADA NADZIEJĘ
jak gwiazda
zwiastująca lepsze jutro.
MIŁOŚĆ WSZYSTKO PRZETRZYMA
niczym mur obronny
broniący ukochanego domu.

MIŁOŚĆ NIGDY NIE USTAJE
-I WOLA CODZIEŃ:
"KOCHAM CIE!" 

środa, 9 września 2015

Kiedy Bóg daje nam nadzieję...

Pewnego słonecznego i bardzo ciepłego dnia, z ziemi wyzierał maleńki Kiełek, który mocno próbował przebijać się przez suchą, popękaną glebę. Kiełek sam nie wiedział jeszcze jakie ma korzenie. Nie miał pojęcia, co z niego wyrośnie. Jego ogromny wysiłek włożony w siłę rośnięcia zauważyła pewna kobieta.
Była zwyczajna , kochała przyrodę, ludzi i Boga. Chwaliła Go, wielbiła gdy zobaczyła maleńki, zielony Kiełek wyzierający z przesuszonej ziemi.
Postanowiła, że nie pozwoli aby ten Kiełek się zmarnował. Codziennie przychodziła, podlewała go i wielbiła Boga za ten cud przyrody.
Kiełek wyrastał coraz wyżej. Rósł i piękniał z każdym dniem coraz bardziej. Gdy pojawił się pierwszy pąk, Kiełek poczuł, że kobieta, która go pilęgnowała, skrywała w sercu ogrom miłości i silne pragnienie rozdania jej dalej.
Kiełek nie rozumiał komu chce ona przekazać tę miłość, ale czuł, że jej pragnienie z każdym dniem jest coraz silniejsze.
Mijały tygodnie. Kiełek jeszcze długo nie rozwinął się. Czekał na ten odpowiedni moment ale on nie nadchodził.
Wtedy Kiełek zauważył coś dziwnego. Kobieta nadal przychodziła, jednak jej serce się zmieniło. Było chłodniejsze niż przedtem. Z jej wnętrza wydobywał się cichy płacz.
Po policzkach płynęły słone łzy, które cichutko opadały na suchą glebę. Były one w tej chwili jedynym orzeźwieniem dla spragnionego Kiełka. Ten zaś bardzo martwił się o kobietę.
Nie śpiewała już, nie uśmiechała się, a na śmiejące się dookoła dzieci reagowała dziwnym, głębokim smutkiem.
Kiełek czekał...
Ale z biegiem czasu nawet słońce rzadziej wychylało się zza chmur, aby ogrzać wyschłą ziemię.

Pewnego dnia kobieta spojrzała na Kiełek i uśmiechnęła się lekko, ocierając łzy.
"Ja tylko chciałam podzielić się moją miłością"  powiedziała.
Potem przychodziła raz na tydzień. Za każdym razem łkała cichutko. Kiełek zauważył, że wraz z jej uśmiechem nawet w słoneczne dni znikało całe ciepło, które docierało do jego korzonków.
Wtedy zrozumiał, że to co go ogrzewało, podlewało, to nie było słońce i woda, ale miłość i szczęście w tej kobiecie. Gdy zabrakło w niej radości zabrakło też ciepła i życia.

Kiełek postanowił, że teraz to jego kolej na okazanie jej miłości... Skąd przyszła ta myśl? Nie wiedział, ale czuł to nagle przynaglenie. Tym Kimś, kto wzbudził to uczucie w Kiełku był Bóg, który ulitował się nad kobietą.
Kiełek w jednej chwili rozkwitł z całą mocą. Już wiedział skąd są jego korzenie. Był on przecudnym fiołkiem, który jasniał teraz całym swym pięknem.
Na ten widok kobieta uśmiechnęła się, a Kiełek zobaczył w jej sercu maleńką iskierkę, która tliła się w jego zakamarkach.
To była nadzieja.
Nadzieja, którą przez miłość dał jej Bóg.

wtorek, 28 lipca 2015

Co to znaczy kochać? (1J 4,7-12)

Czy wystarczająco kocham? Dziś zadaję sobie to pytanie. Co to znaczy kochać? Jak kochać, miłością Bożą? Czy jest to w ogóle możliwe? Jak mam kochać tych, którzy mnie krzywdzą? Jak mogę "wzruszyć się do głębi", nad człowiekiem, który jest tak daleko od Boga?
Nie jestem święta! Nie potrafię kochać choćby w najmniejszym stopniu tak jak święci...
Dlatego zadaję sobie pytanie: jak mam kochać?
Czy w całej trudnej sytuacji w jakiej się znalazłam okazałaby wystarczająco miłość? Czy może schowałam się wewnątrz siebie troszcząc się o swoje dobro? Wciąź zadaję sobie to pytanie.. Nie ma prostych odpowiedzi. Odpowiedzi nie przychodzą nagle i od razu.
Po tym jak długo starałam się przekonać pewną osobę do mojej miłości pomimo jej wad, pomimo tego jak bardzo mnie raniła, osoba ta zdeptała moją miłość na proch, zgniotła ją jak niepotrzebny papier i wyrzuciła do śmietnika.. Teraz chyba wiem, tylko w 1%, ale zawsze coś! jak może czuć się Bóg! Gdy kocha, okazuje tę miłość, mimo błędów, odrzucenia człowieka. Ten Bóg płacze nad człowiekiem, który wyrzuca Jego miłość jak zatęchły śmieć! Ja czuję ból przez jednego człowieka! Jak może czuć się Bóg, gdy tak wielu odrzuca jego miłość? Nie umiem sobie tego wyobrazić! Myślę sobie wtedy... Gdyby moja miłość mogła choć w 1% uśmierzyć Jego ból... Ale to chyba nie możliwe...
Bóg jest dobry! On jest Tatą, który nigdy o mnie nie zapomni, nigdy nie wypomni ile mi dał, nigdy mnie nie opuści, nawet gdy zbłądzę! Dobrze mieć takiego Tatę!

Budzi się we mnie pragnienie nauczenia się, jak kochać! Chcę kochać mocniej! Moja miłość jest tak nędzna! I przekonuję się z każdym dniem, że rzeczywiście nie potrafimy kochać sami z siebie. Tylko z Bogiem jest możliwe kochać na prawdę! Jak pisze św. Jan Apostoł:
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawia się miłość Boga, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować. Nikt nigdy Boga nie oglądał. Jeżeli miłujmy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała. (1J 4,7-12) 
Miłość bez Boga to złudzenie, to kłamstwo. Kłamstwo, które dyktuje Szatan, aby ludzie wykorzystywali się nawzajem. A potem taka "miłość" bardzo szybko zrzuca zasłonę kłamstwa, opuszcza drugiego człowieka, zadając głębokie rany i śmiejąc się szyderczo, że udało mu się oszukać człowieka. Bo "miłość" bez Boga nie może trwać wiecznie, dlatego, że jej zadaniem nie jest budowanie, utrwalanie, przenoszenie szczęścia, ale destrukcja, zadawanie ran i przenoszenie nieszczęścia. Miłość warto budować jedynie na Chrystusie, jak na skale - budować dom!
Miłość warto budować jedynie na Chrystusie! 
Tylko prawdziwa miłość może przetrwać liczne sztormy, burze, wichury, i wciąż trwać! Bo tylko Bóg może osłonić miłość, dać jej siłę, aby mogła stawiać czoła wszystkim przeciwnościom.
Tak sobie myślę, że każdy człowiek urodził się z Boga, bo On ukochał każdego człowieka. Niestety, później na drodze życia nie wielu wybiera miłość Boga! Szczególnie ci, którzy nienawidzą, nie starając się pokochać pomimo zranień, ci, przestają znać Boga.
Najpiękniejszym i najbardziej poruszającym zdaniem z listu św. Jana jest to, że to nie my pokochaliśmy Boga, ale to On sam, pierwszy nas umiłował! Nie ważne jacy jesteśmy, nie ważne czy już Go znamy, czy już Go kochamy. On kocha każdego!
Czytając książkę o. Adama Szustaka OP, pt.:"upojeni Bogiem", która to zachęciła mnie do rozważań na temat miłości, odnalazłam bardzo ciekawy fragment. O. Adam wspomina tam Midrasz, opowiadający o tym, co działo się w niebie, kiedy Izraelici przeszli przez rozstąpione morze czerwone, a Egipcjanie zostali zatopieni. Otóż Midrasz podaje, że aniołowie urządzili w tym dniu wielką uroczystość, ponieważ był to dzień zwycięstwa Pana. Uratował swój lud wybrany, a wrogów zatopił. Bóg jednak nie świętował. Jeden z Archaniołów zobaczył, że Bóg płacze, więc zapytał Go, co się stało. Bóg odpowiedział:
 "Jak mam się cieszyć skoro moje dzieci zostały pod wodą?" 
Płakał on bowiem nad losem Egipcjan, którzy zginęli w morskiej odchłani. (O. A. Szustak OP, "upojeni Bogiem", s. 33)
Niesamowity jest ten nasz Bóg - Ojciec! Cieszę się, że trafiłam na ten tekst. Od kąd pamiętam zastanawiałam się nad tym, jak to jest, że Bóg stworzył wszystkich ludzi, ukochał ich, i wciąż tylu ich ginęło, aby Izrael był wolny. Ta odpowiedź w zupełności mi wystarczy. Wiem teraz, ba, zawsze wto wierzyłam, że Bóg na pewno cierpiał! Dlatego posłał Swojego Syna, aby dał zbawienie wszystkim ludziom, bo On kocha nas wszystkich!

Czy to nie wystarczy aby mieć podziw dla dzieł Ojca naszego, który jest w niebie? Cudowny jest nasz Pan!

+